Tenczyńska dzwonnica
Na szlaku architektury drewnianej
Poczesne miejsce zajmuje
Przyciąga zewsząd turystów
Nasz Tenczynek promuje
Odnowiona tego roku
Nowym blaskiem świeci
Podziwiają jej piękno
Dorośli i dzieci
Wymieniono część konstrukcji
Nadgryzionej zębem czasu
Jak i zewnętrzne poszycie
Drewnem z modrzewiowego lasu
Najważniejszą jej częścią
To oczywiście dzwony
Których głos się rozchodzi
Na cztery świata strony
Ich dźwięk donośny
Po okolicy się niesie
Do wszystkich parafian
Złe i dobre wieści przyniesie
Oby dobrych wieści
Dużo więcej było
A wszystkim mieszkańcom
Dobrze i spokojnie się żyło
Najstarsi pamiętają
Czas nie tak odległy
Gdy dzwony zabrano
A kraj był najeźdźcy podległy
Dopiero po wielu latach
Proboszcza i parafii staraniem
Można było się cieszyć
Od nowa dzwonów graniem
Matko Boża Tenczyńska
Strzeż naszej dzwonnicy
By znów jej nie ograbili
Okrutni nędznicy
A w jej wnętrzu niejedna
Odbyła się wystawa
Która jeszcze bardziej
Dzwonnicę rozsławia.
Andrzej Wójcik
„Jak dzwonnica przy tenczyńskim kościele stanęła”
Przy kościele pw. św. Katarzyny w Tenczynku stoi drewniana dzwonnica. Jej powstanie datuje się na rok 1748. Trzydzieści minut przed każdą Mszą świętą, na całą wieś rozlega się dźwięk dzwonów. Biją też na Anioł Pański, a od śmierci papieża Jana Pawła II także na Apel Jasnogórski. Towarzyszą wiernym podczas procesji, tworząc jeszcze bardziej uroczysty nastrój. Ich dźwięk prowadzi zmarłych na miejsce ziemskiego pochówku. Nieliczni wiedzą, że z powstaniem tenczyńskiej dzwonnicy, związana jest pewna legenda…
W mroźną, wigilijną noc było spokojnie i cicho. Gałęzie drzew uginały się pod ciężarem śniegu, a pola pokryte były białym puchem. Dookoła było pusto, nie licząc człowieka, który, nie zważając na chłód i zaspy, brnął polną drogą prosto przed siebie. W ciemnym kożuchu i futrzanej czapce, wciśniętej na głowę, okryty grubym, wełnianym szalikiem i w solidnych butach, kierował się w stronę Tenczynka. Daleko było do Kościoła, droga też niełatwa. Trochę żal było także opuścić rodzinne grono, ciepłe izby, w których unosił się zapach smakowitych dań oraz cudowna, świąteczna atmosfera. Jednak prawdziwy cud wzywał go w tej chwili na Pasterkę. Prawdziwy cud, który powtarza się co roku w Wigilię Bożego Narodzenia. Chciał być świadkiem tego cudu. Nie miał za złe domownikom, że nikt mu nie towarzyszył. Przeciwnie – bardzo lubił tę samotną wędrówkę, te chwile zadumy i przemyśleń na temat tajemnicy, którą w tę wyjątkową noc, od najmłodszych lat kontemplował.
Zdawało się być coraz zimniej. Mróz szczypał w nieosłonięte fragmenty twarzy, oczy łzawiły, bo zimy dawniej nie były tak łagodne jak teraz. Mimo to człowiek szedł dalej i pocieszał się, że byłoby o wiele zimniej, gdyby wiało.
Jakby w odpowiedzi na jego myśli, w twarz uderzył go lodowaty podmuch. Nagle wszystko wokół uległo zmianie. Śnieg spoczywający spokojnie na ziemi został wprawiony w ruch siłą wiatru, z nieba zaczęło sypać. Człowiek zwolnił. By móc iść dalej musiał mrużyć oczy, a i tak niewiele widział. Trudno było dostrzec drogę. Śnieg prószył tak intensywnie, że bez znaczenia był fakt, iż ścieżka biegła nieco niżej od pól. Ta nagła zmiana aury była dziwna, złowroga. Człowiek poczuł się nieswojo, jakby zagrożony. Dookoła nikogo, domy daleko, stracił orientację. Wydało mu się, że idąc na oślep, zgubił drogę. Wiedział jednak, że najważniejsze jest, by iść dalej, że nie może się zatrzymać. Ostry wiatr chlustał w twarz idącego, lodowate zimno przeszywało jego ciało a roztopiony śnieg mieszał się ze łzami płynącymi z jego oczu. Człowiek zaczął tracić siły. Od stóp, przez kolana, w górę, i z drugiej strony, od głowy w dół, w stronę serca, przebiegł go dziwny dreszcz. To już nie zimno. To śmierć, pomyślał z przerażeniem. Nagle zapomniał dokąd właściwie idzie. Resztkami sił zebrał myśli. Musi przypomnieć sobie przed śmiercią. Musi wiedzieć. Tak. Wigilia. Pasterka. Boże Narodzenie. Narodzenie. I moja śmierć…
Człowiek szedł coraz wolniej. Łatwiej byłoby mu, gdyby choć wiedział którędy pójść. I wtedy, już po raz drugi tej nocy, przyszła odpowiedź na jego myśli. Głos. Nie, nie głos. Dźwięk. Otworzył oczy najszerzej, jak tylko mógł i rozejrzał się dookoła. Pustka. Wokół szalała śnieżyca i dął lodowaty wiatr. Jednak z serca idącego człowieka, po całym ciele zaczęło rozlewać się ciepło. Zupełnie jakby stanęło ono do walki z paraliżującym dreszczem i trudno było orzec, co zwycięzy. Z każdym krokiem do przodu, głos zdawał się coraz wyraźniejszy. Człowiek nie był pewien, czy to nie wytwór jego zmęczonego umysłu, jednak zafascynowało go to doświadczenie. Przestał myśleć o śmierci. Za cel obrał sobie dotarcie do źródła dźwięku. Choć nogi odmawiały mu posłuszeństwa, pragnienie rozwiązania zagadki było silniejsze, niż pokusa zatrzymania się. A dźwięk zdawał się być coraz bliżej. Wędrowcowi wydawało się, że nie jest już tak zimno a wiatr nie wiał już tak mocno, jak przedtem. Tylko śnieg padał nieprzerwanie.
I nagle człowiek uświadomił sobie, co to za dźwięk. Odgłos był podobny do tego, jaki wydawał dzwonek, którym bawiła się jego córka. Podobny, tylko bardziej głośny, silniejszy. To musiał być duży dzwon. W myślach pojawiło się nowe pytanie: co to za dzwon? We wsi nie ma takiego dzwonu. Widział kiedyś takie dzwony, ale w mieście. W Krakowie…
W tym momencie do jego uszu dotarły ludzkie głosy, dochodzące z oddali. Wędrowiec ze zdumieniem stwierdził, że widzi kościół w Tenczynku. Przypomniał sobie, że przecież szedł na Pasterkę. Rozejrzał się dookoła. Wszędzie biało, ale przestało wiać i śnieg już nie padał. Do kościoła było niedaleko. Nie wiedział ile szedł, stracił rachubę czasu, ale miał wrażenie, że nie jest za późno. Nie przyszło mu wówczas na myśl, że jego umysł zasugerował się widokiem ludzi, których przedtem słyszał, a którzy także zmierzali do Kościoła. W myślach cały czas zastanawiał się, gdzie we wsi jest dzwon, który go tu przyprowadził. Bo słyszał dzwon, tego był pewien.
Niestety nie zdążył znaleźć odpowiedzi, bo nagle poczuł, jakby na jego nogi coś spadło. Rozejrzał się, przetarł oczy. Przed sobą zobaczył roześmianą twarz córki, która wygodnie rozsiadła się na jego kolanach. Z jego czoła spływał pot, było mu gorąco, siedział w fotelu przy kaflowym piecu. Wraz z uświadomieniem sobie, gdzie się znajduje, czuł, że z jego głowy uciekają myśli. Myśli, których nie jest w stanie schwycić. To tak, jakby człowiek trzymał nad przepaścią coś ciężkiego, a z każdą chwilą jego ręce mdlały, do momentu, kiedy upuści trzymany przedmiot, cały czas wiedząc, że nie da rady go utrzymać. Przepadło. Ostatnia myśl była już poza zasięgiem. Już nigdy nie dowie się, co to był za dzwon. Teraz, na jawie, już nie da się rozwikłać tej zagadki. Człowiek popatrzył na córkę i uśmiechnął się do niej…
Taki sen, zimą 1747 roku, miał Marcin Orczyński, właściciel jedynej w okolicy Tenczynka piekarni. Zastanawiał się nad jego znaczeniem dwa dni, po czym udał się do proboszcza z propozycją zbudowania przykościelnej wieży. Przez wiele lat nie wyjawił jednak nikomu, co sprawiło, że powziął tę decyzję. Po uzyskaniu zgody księdza, sporządzone zostały plany, a wiosną, we współpracy z synami oraz przyjaciółmi, mężczyzna przystąpił do budowy.
Kilka miesięcy później, obok tenczyńskiego kościoła, stanęła dzwonnica: budowla na kamiennej, prostokątnej podmurówce, oszalowana pionowo deskami, z blaszanym dachem. Zamontowane w niej dwa dzwony przetrwały aż do I wojny światowej, kiedy to zostały skonfiskowane przez Austriaków. Nowe, założone zostały w 1919 i 1923 roku, kiedy to proboszczem w Tenczynku był ks. Wojciech Kamusiński. W 2014 zakończone zostały prace przy odrestaurowaniu zabytkowej tenczyńskiej dzwonnicy, a w listopadzie poświęcił ją ks. bp Jan Zając.
Jarosław Dębski
Tenczynek, grudzień 2014 roku
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe, natomiast przedstawiona opowieść jest fikcją literacką.
Baśń o naszej zabytkowej dzwonnicy.
"Nietypowa przyjaźń"
Pewnego wrześniowego poranka w Krainie Strumyczka , była pewna wieś Tenczynek a w Tenczynku była dzwonnica nasz kilkusetletni zabytek. Zaczęła marudzić jak jest źle, że ma stare deski od wielu lat. Jak zwykle na dzwonnicę nikt nie zwracał uwagi. Była z tego powodu bardzo smutna, często płakała ale wszyscy się z niej śmiali, przezywali beksa itp. Stała się przygnębiona, aż pewnego dnia podeszła do niej dziewczynka, bardzo długo rozmawiały i zostały przyjaciółkami.
Dzwonnica często żaliła sie Matyldzie, że wszyscy się z niej śmieją, przezywają ją.
Matylda wtedy ją pocieszała ale nie zawsze sie jej to udawało.
Pewnego dnia pomyślała, że pójdzie do księży w naszej parafii i poprosi ich aby pomogli jej w odnowieniu dzwonnicy. Ksiądz Stanisław był zachwycony tym pomysłem, ksiądz Grzegorz i ksiądz Andrzej też byli zadowoleni z tego pomysłu. Tylko był jeden problem skąd wziąć na to talary. Talary to były pieniądze. Nasi kochani księża zorganizowali zbiórkę talarów. Ogłosili na porannej i wieczornej mszy świętej, że będą zbierane talary.
Matylda następnego dnia z samego rana przyniosła swoja skarbonkę świnkę i podarowała ją na odnowienie dzwonnicy. Dużo osób wrzucało talary do puszek by dzwonnica odzyskała swój dawny urok.
Matylda chodziła po domach i ludzie ochoczo dawali jej pieniądze. Nasi księża byli zdumieni jak w tą zbiórkę Matylda włożyła tyle energii. Gdy uzbierało sie wystarczająco dużo talarów Matylda opowiedziała wszystko dzwonnicy, która nawet nie spodziewała sie takiej niespodzianki. Obie bardzo się cieszyły. Kochana Dzwonnico! będziesz remontowana! Radości nie było końca.
Dzwonnica była bardzo zadowolona a jednocześnie zatroskana, że będzie musiała sie pożegnać z tymi swoimi deskami z którymi żyła tyle, tyle lat.
We wrześniu rozpoczęła sie przebudowa Dzwonnicy, Matylda ja codziennie odwiedzała, ksiądz Grzegorz wymyślił melodię do słów księdza Andrzeja i grał na swojej gitarze Dzwonnicy.
A gdy ukończyły się wszystkie prace związane z budową ludzie nazwali Dzwonnice Lorenta.
Matylda była zachwycona i nowa Lorenta też.
Gdy nastąpiło uroczyste poświęcenie nowej Dzwonnicy Lorenty ksiądz Stanisław zaprosił wszystkich księży z pobliskich parafii, ksiądz Grzegorz i ksiądz Andrzej zaśpiewali swoja piosenkę. Matylda zaprosiła wszystkich swoich znajomych na ta parafialna uroczystość.
Pani Stasia gospodyni w naszej parafii przygotowała poczęstunek dla wszystkich gości.
Matylda i Lorenta przyjaźnią się do dzisiaj.
Taki jest koniec bajki o Lorencie i Matyldzie i szczerej przyjaźni, która trwa do dziś.
Kilka słów o naszej aktualnej dzwonnicy …..
W 1748 roku wizytował parafię bp Adam Załuski , sufragan Krakowski . Pozostawił on opis nowego kościoła , była bowiem konieczność powiększenia dotychczasowego kościoła drewnianego. Widział tę potrzebę już ks. Proboszcz Krzysztof Świątecki , to on skrupulatnie ,przez całe życie zbierał fundusze na wybudowanie chociażby murowanego prezbiterium , jeśli nie starczy środków na cały kościół . W 1724 roku – w czasie wcześniejszej wizytacji bp Załuskiego pisał Biskup w zapiskach po- wizytacyjnych ,iż rozpoczęto budowę nowego kościoła , a właściwie obudowywanie murem kamiennym starego kościoła , potrzeba było 24 lat by skończyć budowę kościoła . Opis tego nowo wybudowanego kościoła można przeczytać w dziale – historia parafii - to co jest dla nas ważne – to w tym opisie jest wprost powiedziane ,że przy nowym kościele powstała też nowa dzwonnica z dwoma dzwonami , czyli możemy przyjąć ,że jest to ta nasza dzwonnica , która i nam służy. Jak rozumieć - nowa dzwonnica ?. Czy zbudowano ja na nowo od podstaw , czy wymieniono tylko odeskowanie zewnętrzne , tego już nie rozstrzygniemy , gdyby konstrukcja pozostała stara – co jest bardzo możliwe , gdyż na kościół wybierano drewno najzdrowsze i najdorodniejsze , to mielibyśmy tę naszą dzwonnicę jeszcze starszą , może 17 wiek , może 16. Kto to wie. W 2014 roku, od kwietnia do października trwały prace renowacyjne przy naszej dzwonnicy. Gruntownie ją odrestaurowano. Zmieniono zewnętrzne poszycie - dzwonnicę obito deskami modrzewiowymi , u samej ziemi wymieniono dwie belki fundamentalne , stare były tak zbutwiałe ,że rękoma można było wyciągać próchno , gdyby je nie wymieniono , dzwonnica mogłaby się zawalić , albo przynajmniej przechylić . Konstrukcja dzwonnicy była zdrowa, zabezpieczono ja odpowiednimi środkami chemicznymi , podobnie i deski , Dzwonnicę pokryto blachą miedzianą , będzie to pokrycie na wieki ….Wykonano kawał dobrej roboty. Przy okazji przeglądnięto napędy dzwonów , skorygowano drobne odchylenia , naoliwiono, … niech trzy dzwony dzwonią na chwałę Bogu i wzywają nas na modlitwę. Bóg zapłać wszystkim parafianom za zaangażowanie , byśmy mogli odrestaurować naszą dzwonnicę , /1/3 to nasz wkład własny /.Bóg zapłać Unii Europejskiej za środki użyczone na remont naszej dzwonnicy – 2/3 kosztów to środki Unijne. Bóg zapłać naszemu obecnemu Burmistrzowi -panu Wacławowi Gregorczykowi za wybitną pomoc prawną ,by można było zdobyć te środki ……..
Dnia 23.XI.2014 roku Ks. Bp – Jan Zając - w Uroczystość odpustową św. Katarzyny Aleksandryjskiej – w niedzielę Chrystusa Króla - na mszy świętej o 11,30 – dokonał poświęcenia nowo odrestaurowanej dzwonnicy. ,przy udziale 23 kapłanów z naszego dekanatu , zaproszonych gości i wielkiej liczby świętujących parafian…….
Ks. Stanisław Salawa.
Proboszcz.
Ta piękna ,odnowiona dzwonnica stała się motywem przewodnim prac literackich , zwycięskich zgłoszonych na konkurs . Oto one.
Był sobie las. Ogromny, bardzo stary, z najróżniejszymi gatunkami drzew – od wiekowych, rosłych dębów po delikatne, powabne brzozy. W koronach drzew gnieździły się ptaki, a pośród zarośli znajdowały schronienie rozmaite zwierzęta. Las tętnił życiem a równocześnie był oazą spokoju i wytchnienia dla każdego kto się w nim znalazł. Najbardziej urokliwym miejscem była niewielka polana otoczona okazałymi modrzewiami. Drzewa te - niezwykle proste i zgrabne a do tego bardzo rozłożyste- swymi koronami niemal sięgały nieba. Każdy kto tylko odwiedzał to miejsce zachwycał się ich pięknem. To właśnie w ich cieniu najczęściej odpoczywały znużone letnimi upałami zwierzęta i ludzie. Zimą natomiast parasol z ich gałęzi doskonale chronił przed śnieżnymi zamieciami. Modrzewie często słyszały pochlebne słowa padające pod ich adresem i przez to stawały się coraz bardziej dumne i zapatrzone w siebie. Przestały dostrzegać to co dzieje się wokół nich, prawie w ogóle nie spoglądały na resztę lasu. Niemal obrażały się gdy czasem usłyszały, że ktoś powiedział coś dobrego o innych drzewach, gdyż uważały, że są najpiękniejsze i to im należy się największa chwała. Pewnego dnia stała się rzecz niesłychana. Do lasu wjechały ciężkie maszyny i wycięły dorodne modrzewie. Inne drzewa szeptały między sobą, że to na pewno kara za ich pychę. Brzozy były przekonane, że modrzewie zostaną pocięte i przeznaczone na opał. Stało się jednak inaczej. Drzewa trafiły do tartaku gdzie przerobiono je na deski. Po pewnym czasie z desek tych zbudowano dzwonnice przy kościele w Tenczynku. Odtąd przestano chwalić piękno modrzewi, bo nikt w niewielkich deseczkach nie dostrzegał już monumentalnych niegdyś drzew. Wzrok przechodniów zaczęła przykuwać zgrabna sylwetka niezwykłej budowli. Jednak tak naprawdę to również nie ona stała się najważniejsza mimo, że każdy spoglądał na nią z podziwem. Sercem dzwonnicy stały się dzwony głoszące na całą okolicę chwałę Bożą. W ten sposób modrzewie, które niegdyś były bardzo próżne i zadufane w sobie dostały szansę zadośćuczynienia za swą pychę. Te, które dawniej żyły dla swej własnej chwały stały się teraz podporą dla dzwonów dźwięczących na chwałę Boga.
Agnieszka Kamińska